Dubioza Kolektiv w Polsce
Kto nie był, niech żałuje! Rewelacyjne koncerty bośniackiego zespołu Dubioza Kolektiv niestety już za nami.
Teraz możecie poczuć klimat Bałkan w samym środku mroźnej zimy - i zobaczyć,
jak wyglądały koncerty z relacji Sary Łubińskiej, studentki II roku.
O Dubiozie możecie przeczytać także na naszej stronie -> Dubioza Kolektiv
Teraz możecie poczuć klimat Bałkan w samym środku mroźnej zimy - i zobaczyć,
jak wyglądały koncerty z relacji Sary Łubińskiej, studentki II roku.
O Dubiozie możecie przeczytać także na naszej stronie -> Dubioza Kolektiv
Dzień I
'Serbski to nie bośniacki, pizza, whiskey i pomidorowa' czyli koncert Dubiozy Kolektiv w Lublinie
Jest piątek 27.01.2012. O godzinie 6:15 budzi mnie, jak każdego dnia, piosenka Dubiozy Kolektiv 'Wake up'. Mimo tego, że jestem niewyspana (spałam 5 godzin) wstaję i staram się zachowywać cicho. Nie chcę obudzić współlokatorki.
Na dworze jest strasznie zimno. Nie powstrzymuje mnie to jednak przed zapaleniem papierosa. Już po chwili nie czuję ręki. Ale ani zmęczenie, ani mróz nie są ważne. Ważne jest to co będzie dziś wieczorem. Koncert mojej ukochanej Dubiozy!
Na dworzec docieram po siódmej. Kupuję bilet do Lublina i czekam na pociąg.
Przyjeżdża punktualnie, na peronie wiele ludzi. Zajmuję miejsce z nadzieją, że za chwilę się ogrzeję i zacznę uczyć na egzamin z filozofii. Niestety. Ogrzewanie jest zepsute. Kurtką okrywam się jak kołdrą. Z nauki nici. Przede mną 7 godzin podróży w lodówce.
O 14:25 docieram do Lublina. Jest jeszcze zimniej niż w Opolu. 'Istna Syberia' przechodzi mi przez głowę. Upewniam się, o której mam pociąg do Warszawy i następnie ruszam w stronę centrum. W Lublinie jestem pierwszy raz. Dlatego też początkowo trochę błądzę. W końcu jednak docieram pod Bramę Krakowską i odnajduję ulicę Lubartowską, przy której znajduję się mój hostel. Po drodze widzę plakaty o koncercie i nagle robi mi się cieplej.
Po zakwaterowaniu i ogrzaniu się wychodzę obejrzeć miasto. Mróz mnie pokonuje i po godzinnym spacerze zachodzę do jednej z kawiarni. Piszę sms'a do Lady, koleżanki, którą poznałam na koncercie Dubiozy w Ostravie. Jest w Mcdonalds'ie. Umawiamy się więc, że zobaczymy się na miejscu. Zmieniam baterie w aparacie. Zaczynam czuć lekki stres przed spotkaniem z chłopakami.
Aleje Piłsudzkiego odnajduję bez problemu. Nie mogę jednak znaleźć klubu. Kręcę się w tą i z powrotem. Nikt mi też nie potrafi wyjaśnić gdzie to jest. Zaczynam się zastanawiać czy aby pamiętam dobry adres. Gdy mam już dość zauważam na parkingu... busa Dubiozy. Podchodzę i spoglądam na rejestrację. Alleluja! Opieram się o murek obok auta i wyciągam papierosa. Podnoszę wzrok. W kierunku busa idzie Dragan (akustyk). Oczy mi rozbłyskują.
Wchodzę do klubu. Napakowany ochroniarz mierzy mnie z góry do dołu.
-Dobry wieczór, ja jestem na liście. - Mówię, a on mierzy mnie ponownie.
-Nazwisko?
-Łubińska.
-Od kogo zaproszenie?
-Od organizatora. - Sprawdza listę z nazwiskami. W końcu mnie odnajduje i mówi z uśmiechem:
-Zapraszam. - Oddaję kurtkę do szatni i wchodzę po schodach do góry. Zatrzymuję się na ostatnim schodku. Serce zaczyna mi walić jak szalone. Almir (wokalista), Dragan, Adis (wokalista) oraz Mario (saksofon) siedzą przy stoliku i jedzą pizze. Biorę głęboki oddech i z uśmiechem podchodzę do stolika.
-Ćao!
-Saaaraaaa! Kako si?- Almir rozpoznaje mnie od razu i wyciąga do mnie rękę. Reszta chłopaków przedstawia mi się. Siedzi z nimi Michał.
-Ty pewnie jesteś Dubioza Kolektiv Polska? - pyta, a ja kiwam głową. - Siadaj! - ustępuje mi miejsca. Przyglądam się chłopakom i nie mogę uwierzyć, że siedzę obok nich.
-Wolisz mówić po angielsku czy bośniacku? - pyta mnie Almir.
-Bośniacku.
-Znasz bośniacki? - Mario przygląda mi się ze zdziwieniem. Jest on jedynym Serbem w zespole.
-Uczy się - w odpowiedzi wyręcza mnie Almir.
-Gdzie?- dopytuje Mario. Adis rozmazuje keczup po pizzy, ale też mnie bacznie obserwuje.
-Studiuję serbski. - I nagle wszyscy zamierają. Przez chwilę patrzą na mnie w milczeniu.
-Serbski to nie bośniacki. - Mówi Mario z poważną miną. Zamieram. Uśmiech schodzi mi z twarzy. Spoglądam na Almira szukając w nim pomocy.
W tym momencie wszyscy wybuchają śmiechem. Kamień spada mi z serca. Proponują mi pizze. Uświadamiam sobie, że właściwie jeszcze nic dziś nie jadłam. Korzystam więc z zaproszenia i częstuję się. Chłopcy pytają jak długo studiuję, czy byłam w Serbii i Bośni. Coraz bardziej się do mnie przekonują. Cieszy mnie, że tak swobodnie z nimi rozmawiam.
Kończymy pizzę, kończy się też wywiad z częścią chłopaków dla TVP Lublin. Pojawia się Janek (organizator koncertu).
-Cześć, Ty jesteś Sara?
-Tak.
-Super, czuj się jak u siebie w domu, chodź gdzie chcesz. - Przechodzimy do Vip roomu i rozsiadamy się na kanapach. Po chwili przychodzi Vedran (basista). Na mój widok się uśmiecha i wyciąga rękę. Rozmawiamy, palimy, śmiejemy się. Traktują mnie jak starą dobrą znajomą.
Pół godziny przed rozpoczęciem koncertu Comeyah (support) chłopcy znikają na ostatnią próbę. Ja zostaję w vip roomie. Janek udziela wywiadu dla TVP Lublin. Jestem szczęśliwa. Zastanawiam się czy to nie sen. Próbę widzę na telewizorze. Muzyka dociera przez zamkniętę drzwi. Momentalnie mam ochotę skakać. Przy ich muzyce nie da się usiedzieć.
Próba skończona. Pierwsi przychodzą Armin (gitara) i Brano (dj). Siadają naprzeciwko mnie. Zaraz za nimi przychodzi Senad (perkusista). Ku mojemu zaskoczeniu podchodzi do mnie z uśmiechem.
-Hej Sara! Jak się masz? - z Senadem nie pisałam jakoś szczególnie dużo. Cieszy mnie więc, że i on mnie rozpoznał. Armin w tym momencie chyba zorientował się kim jestem, bo się uśmiechnął.
-Ko je ona? - Brano pyta Armina, nie zdając sobie chyba sprawy, że znam język.
-Sara - w tym momencie przychodzi reszta chłopaków. Brano spogląda na mnie i mówi po angielsku:
-Sorry, wiem kim jesteś, ale nie kojarzę face.
-Bo nie masz face...booka - mówi Senad i wszyscy wybuchamy śmiechem.
-Mówcie po naszemu! Uczy się języka. - Almir wyraźnie zmęczony jest ciągłym mówieniem po angielsku. Janek przynosi nam whiskey. Brano rzuca się do rozlewania. Pyta mnie czy chcę. Zapominając o tym jak się na Bałkanach piję mówię, że chcę. Nalewa mi 2/3 szklanki, po czym pyta czy coli też. Gdy wszyscy mają już swoją szklankę pada słowo cheers. Pierwszy łyk mną wstrząsa. Coli właściwie nie czuć. Chłopcy na mnie zerkają ukradkiem. Biorę drugi łyk i już jest dobrze. Wszyscy kiwają głową z uznaniem. Dostajemy kolejne dwie pizze.
-Jedz! - mówi Brano pokazując na pizze. Początkowo kręcę głową, ale zaraz sobie przypominam, że ludziom z Bałkan się nie odmawia. Sięgam więc po jeden kawałek. Drugi kawałek, już bez pytania, podaje mi Mario do ręki. Wszystkie kawałki znikają w ekspresowym tempie. W między czasie przychodzi Lada. Poznaję również Dusana, który jest menagerem Dubiozy na Czechy, Słowację oraz Polskę. Jesteśmy wszyscy w komplecie.
Na koncert przychodzi około 300 osób. Spodziewaliśmy sie większej liczby, ale i tak nie jest źle. Wraz z Ladą dopychamy się do pierwszego rzędu. Brano włącza standardowe intro. Rozpoczyna się szaleństwo. Wszyscy piszczą i krzyczą. Podczas koncertu wszyscy skaczą, po kilku piosenkach rozpoczyna się typowe pogo z łokciami i skakaniem sobie po nogach. Ktoś rozwala barierkę. Wiele osób zna teksty piosenek i śpiewa. Od czasu do czasu ktoś krzyczy tytuł jakiejś piosenki. Dubioza jest zachwycona. Na scenę wskakuje jakiś chłopak. Dubioza przyzwyczajona, że na każdym ich koncercie ktoś wbija się na scenę nawet nie reaguje. Chłopak przez chwilę skaczę na scenie i zeskakuje z niej. Motyw powtarza się kilka piosenek później. Spoglądam na ochroniarza. Widzę, że ma ochotę zareagować. Za trzecim razem nie kończy się na ignoracji. Ochroniarz wchodzi na scenę i brutalnie spycha chłopaka na ziemię bez żadnej zapowiedzi. Jakaś dziewczyna zaczyna piszczeć. Chłopcy z Dubiozy ze zdziwieniem patrzą po sobie i na ochroniarza. Nie wiedzą czy śpiewać dalej czy przerwać. Widząc, że chłopakowi nic nie jest kontynuują granie. Między koncertem właściwym, a bisami kolejna standardowa wstawka, ale właściwie jej nie słychać. Wszyscy krzyczą:
-Du bio za! Du bio za!
-Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! - Ostatnia piosenka to wszystkim znane 'Balkan funk'. Pod sceną prawdziwa ludnica. Almir i Adis przedstawiają zespół. Brano podchodzi do Almira i szepta mu coś do ucha. Chłopcy postanowiają, że w zamian za zepchnięcie wspomnianego chłopaka wezmą ludzi na scene. Adis, Almir i Brano wciągają ludzi. Już po chwili jest nas na niej ponad pięćdziesiątka. Jako ostatniego Almir przedstawia Mario:
-Sex on the phone! - krzyczy, a Mario zaczyna swoją solówkę. Po chwili dołączą się reszta zespołu i następuję prawdziwe szaleństwo. Chłopcy dają z siebie wszystko, wszyscy skaczą i krzyczą. Aż dziwne, że podłoga się nie zarywa. Po piosence kolejny raz rozlega się krzyk:
-Du bio za! Du bio za! - Brano przerywa nam mówiąc stanowczo:
-Stop! Stop! Stop! Czy jest na sali fotograf? Czy jest ktoś z aparatem? - Znajdują się dwie osoby. Zrobiona zostaję zwyczajowa fotka ze wszystkimi. Wszystkim jest mało, choć minęło już ponad 1,5h. Cała publiczność klaszcze i krzyczy:
-Dzię ku jemy! Dzię ku jemy! - Chłopcy z Dubiozy szybko podchwytują dziękuję w języku polskim i również krzyczą z nami.
Pot się ze mnie leje, nie czuję nóg. Dubioza idzie się przebrać, ja idę do vip roomu. Chwytam butelką z wodą i wypijam ją naraz. Padam zmęczona na kanapę i zapalam papierosa. Do vip roomu wbijają się różni ludzie. Czekają na chłopaków. Wszyscy podekscytowani rozmawiają z Dubiozą, proszą o autografy, mówią im jacy są niesamowici. W tym czasie ja również zbieram autografy na naszym wspólnym zdjęciu z Ostravy. Podpytuję jak im się podobało. Wszyscy mówią, że było super, ale są zmęczeni. Udaje mi się dorwać Vedrana. Podpisuje mi praktyki. Po chwili odpoczynku i spakowaniu sprzętu chłopcy jadą do hotelu. Ja z Jankiem, Michałem i jeszcze trójką osób jedziemy po nich chwilę później taksówką. Nasza szóstka, Dusan, Lada, Vedran, Almir, Dragan i Mario idziemy do pobliskiego baru jeść. Wszyscy bierzemy pomidorową, niektórzy jeszcze fajite lub hamburgery. Do picia dostajemy Perłę. Stukamy się butelkami i pijemy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i głodni. Na jedzenie jednak czekamy i czekamy. Wychodzimy więc z częścią zapalić. A potem kolejny raz i kolejny. Jedzenia wciąż nie ma. Jestem jedyną osobą, która rozumie wszystko i wszystkich. Co mnie bawi. Dubioza klnie po bośniacku, że musi tyle czekać. A już po chwili po angielsku mówi, że nic się nie dzieje, że nie ma problemu, że poczekają.
Podczas rozmów przy paleniu Janek stwierdza:
-Spodziewaliśmy się większej ilości osób...
-Było dobrze! Polska publiczność jest niesamowita! Ostatnio graliśmy we Francji, było sporo ludzi, ale wiesz... po prostu stali. A w Polsce... wszyscy skaczą, to widać, że czujecie tą muzykę w sercu. Bardzo nas to cieszy. - odpowiada mu Almir.
Jest strasznie zimno. Palimy jednak dzielnie to podskakując to tańcząc przed barem. Nagle Janek mnie pyta:
-Ty umiesz bośniacki?
-Da, naravno - odpowiadam. Janek patrzy na mnie pytająco, a Almir zaczyna się śmiać.
-Studira - mówi z uśmiechem.
-A co studiujesz? - dopytuje Janek.
-Filologię serbsko-chorwacką
-Nema srpsko-hrvatskog jezika sad - wtrąca się Almir.
-Znam, znam! - i zaczynam mu tłumaczyć, że ta filologia tylko tak się nazywa, a właściwie to jest serbska i chorwacka.
Po godzinie w końcu pojawia się część jedzenia. Wciąż jednak nie dostajemy zupy, która powinna być pierwszym daniem. W oczekiwaniu idziemy kolejny już raz zapalić. Pada jedno z pytań, którego nie lubię.
-Co to znaczy kokuz? - wszyscy przyglądają mi się, gdy staram się wyjaśnić kto to taki kokuz. Rozpoczyna się też rozmowa o piwie.
-Może być, ale piłem u was lepsze - oświadcza Almir. - Jest takie jak nasze bałkańskie. Nie mamy dobrych piw. Na przykład Ożujsko. Byliśmy na świetnej imprezie, ale sponsorem było Ożujsko. Fuuuj! Bawiliśmy się świetnie, ale piwo... fuuuj!
Po 1,5 h doczekujemy się zupy. Jest gorąca i pikantna. Chłopcom bardzo smakuje. Po trzeciej nad ranem Dubioza idzie do hotelu. Lada zamawia taksówkę i jedzie do swoich znajomych. Nasza pozostała szóstka wciska się do jednej taksówki. Taksówkarz rozwozi nas pokolei do różnych miejsc. Wchodzę do hostelu. Jest koło czwartej. Jestem wykończona. Nie mam siły wziąć prysznica. Przebieram się w piżamę i kładę się spać.
Na dworze jest strasznie zimno. Nie powstrzymuje mnie to jednak przed zapaleniem papierosa. Już po chwili nie czuję ręki. Ale ani zmęczenie, ani mróz nie są ważne. Ważne jest to co będzie dziś wieczorem. Koncert mojej ukochanej Dubiozy!
Na dworzec docieram po siódmej. Kupuję bilet do Lublina i czekam na pociąg.
Przyjeżdża punktualnie, na peronie wiele ludzi. Zajmuję miejsce z nadzieją, że za chwilę się ogrzeję i zacznę uczyć na egzamin z filozofii. Niestety. Ogrzewanie jest zepsute. Kurtką okrywam się jak kołdrą. Z nauki nici. Przede mną 7 godzin podróży w lodówce.
O 14:25 docieram do Lublina. Jest jeszcze zimniej niż w Opolu. 'Istna Syberia' przechodzi mi przez głowę. Upewniam się, o której mam pociąg do Warszawy i następnie ruszam w stronę centrum. W Lublinie jestem pierwszy raz. Dlatego też początkowo trochę błądzę. W końcu jednak docieram pod Bramę Krakowską i odnajduję ulicę Lubartowską, przy której znajduję się mój hostel. Po drodze widzę plakaty o koncercie i nagle robi mi się cieplej.
Po zakwaterowaniu i ogrzaniu się wychodzę obejrzeć miasto. Mróz mnie pokonuje i po godzinnym spacerze zachodzę do jednej z kawiarni. Piszę sms'a do Lady, koleżanki, którą poznałam na koncercie Dubiozy w Ostravie. Jest w Mcdonalds'ie. Umawiamy się więc, że zobaczymy się na miejscu. Zmieniam baterie w aparacie. Zaczynam czuć lekki stres przed spotkaniem z chłopakami.
Aleje Piłsudzkiego odnajduję bez problemu. Nie mogę jednak znaleźć klubu. Kręcę się w tą i z powrotem. Nikt mi też nie potrafi wyjaśnić gdzie to jest. Zaczynam się zastanawiać czy aby pamiętam dobry adres. Gdy mam już dość zauważam na parkingu... busa Dubiozy. Podchodzę i spoglądam na rejestrację. Alleluja! Opieram się o murek obok auta i wyciągam papierosa. Podnoszę wzrok. W kierunku busa idzie Dragan (akustyk). Oczy mi rozbłyskują.
Wchodzę do klubu. Napakowany ochroniarz mierzy mnie z góry do dołu.
-Dobry wieczór, ja jestem na liście. - Mówię, a on mierzy mnie ponownie.
-Nazwisko?
-Łubińska.
-Od kogo zaproszenie?
-Od organizatora. - Sprawdza listę z nazwiskami. W końcu mnie odnajduje i mówi z uśmiechem:
-Zapraszam. - Oddaję kurtkę do szatni i wchodzę po schodach do góry. Zatrzymuję się na ostatnim schodku. Serce zaczyna mi walić jak szalone. Almir (wokalista), Dragan, Adis (wokalista) oraz Mario (saksofon) siedzą przy stoliku i jedzą pizze. Biorę głęboki oddech i z uśmiechem podchodzę do stolika.
-Ćao!
-Saaaraaaa! Kako si?- Almir rozpoznaje mnie od razu i wyciąga do mnie rękę. Reszta chłopaków przedstawia mi się. Siedzi z nimi Michał.
-Ty pewnie jesteś Dubioza Kolektiv Polska? - pyta, a ja kiwam głową. - Siadaj! - ustępuje mi miejsca. Przyglądam się chłopakom i nie mogę uwierzyć, że siedzę obok nich.
-Wolisz mówić po angielsku czy bośniacku? - pyta mnie Almir.
-Bośniacku.
-Znasz bośniacki? - Mario przygląda mi się ze zdziwieniem. Jest on jedynym Serbem w zespole.
-Uczy się - w odpowiedzi wyręcza mnie Almir.
-Gdzie?- dopytuje Mario. Adis rozmazuje keczup po pizzy, ale też mnie bacznie obserwuje.
-Studiuję serbski. - I nagle wszyscy zamierają. Przez chwilę patrzą na mnie w milczeniu.
-Serbski to nie bośniacki. - Mówi Mario z poważną miną. Zamieram. Uśmiech schodzi mi z twarzy. Spoglądam na Almira szukając w nim pomocy.
W tym momencie wszyscy wybuchają śmiechem. Kamień spada mi z serca. Proponują mi pizze. Uświadamiam sobie, że właściwie jeszcze nic dziś nie jadłam. Korzystam więc z zaproszenia i częstuję się. Chłopcy pytają jak długo studiuję, czy byłam w Serbii i Bośni. Coraz bardziej się do mnie przekonują. Cieszy mnie, że tak swobodnie z nimi rozmawiam.
Kończymy pizzę, kończy się też wywiad z częścią chłopaków dla TVP Lublin. Pojawia się Janek (organizator koncertu).
-Cześć, Ty jesteś Sara?
-Tak.
-Super, czuj się jak u siebie w domu, chodź gdzie chcesz. - Przechodzimy do Vip roomu i rozsiadamy się na kanapach. Po chwili przychodzi Vedran (basista). Na mój widok się uśmiecha i wyciąga rękę. Rozmawiamy, palimy, śmiejemy się. Traktują mnie jak starą dobrą znajomą.
Pół godziny przed rozpoczęciem koncertu Comeyah (support) chłopcy znikają na ostatnią próbę. Ja zostaję w vip roomie. Janek udziela wywiadu dla TVP Lublin. Jestem szczęśliwa. Zastanawiam się czy to nie sen. Próbę widzę na telewizorze. Muzyka dociera przez zamkniętę drzwi. Momentalnie mam ochotę skakać. Przy ich muzyce nie da się usiedzieć.
Próba skończona. Pierwsi przychodzą Armin (gitara) i Brano (dj). Siadają naprzeciwko mnie. Zaraz za nimi przychodzi Senad (perkusista). Ku mojemu zaskoczeniu podchodzi do mnie z uśmiechem.
-Hej Sara! Jak się masz? - z Senadem nie pisałam jakoś szczególnie dużo. Cieszy mnie więc, że i on mnie rozpoznał. Armin w tym momencie chyba zorientował się kim jestem, bo się uśmiechnął.
-Ko je ona? - Brano pyta Armina, nie zdając sobie chyba sprawy, że znam język.
-Sara - w tym momencie przychodzi reszta chłopaków. Brano spogląda na mnie i mówi po angielsku:
-Sorry, wiem kim jesteś, ale nie kojarzę face.
-Bo nie masz face...booka - mówi Senad i wszyscy wybuchamy śmiechem.
-Mówcie po naszemu! Uczy się języka. - Almir wyraźnie zmęczony jest ciągłym mówieniem po angielsku. Janek przynosi nam whiskey. Brano rzuca się do rozlewania. Pyta mnie czy chcę. Zapominając o tym jak się na Bałkanach piję mówię, że chcę. Nalewa mi 2/3 szklanki, po czym pyta czy coli też. Gdy wszyscy mają już swoją szklankę pada słowo cheers. Pierwszy łyk mną wstrząsa. Coli właściwie nie czuć. Chłopcy na mnie zerkają ukradkiem. Biorę drugi łyk i już jest dobrze. Wszyscy kiwają głową z uznaniem. Dostajemy kolejne dwie pizze.
-Jedz! - mówi Brano pokazując na pizze. Początkowo kręcę głową, ale zaraz sobie przypominam, że ludziom z Bałkan się nie odmawia. Sięgam więc po jeden kawałek. Drugi kawałek, już bez pytania, podaje mi Mario do ręki. Wszystkie kawałki znikają w ekspresowym tempie. W między czasie przychodzi Lada. Poznaję również Dusana, który jest menagerem Dubiozy na Czechy, Słowację oraz Polskę. Jesteśmy wszyscy w komplecie.
Na koncert przychodzi około 300 osób. Spodziewaliśmy sie większej liczby, ale i tak nie jest źle. Wraz z Ladą dopychamy się do pierwszego rzędu. Brano włącza standardowe intro. Rozpoczyna się szaleństwo. Wszyscy piszczą i krzyczą. Podczas koncertu wszyscy skaczą, po kilku piosenkach rozpoczyna się typowe pogo z łokciami i skakaniem sobie po nogach. Ktoś rozwala barierkę. Wiele osób zna teksty piosenek i śpiewa. Od czasu do czasu ktoś krzyczy tytuł jakiejś piosenki. Dubioza jest zachwycona. Na scenę wskakuje jakiś chłopak. Dubioza przyzwyczajona, że na każdym ich koncercie ktoś wbija się na scenę nawet nie reaguje. Chłopak przez chwilę skaczę na scenie i zeskakuje z niej. Motyw powtarza się kilka piosenek później. Spoglądam na ochroniarza. Widzę, że ma ochotę zareagować. Za trzecim razem nie kończy się na ignoracji. Ochroniarz wchodzi na scenę i brutalnie spycha chłopaka na ziemię bez żadnej zapowiedzi. Jakaś dziewczyna zaczyna piszczeć. Chłopcy z Dubiozy ze zdziwieniem patrzą po sobie i na ochroniarza. Nie wiedzą czy śpiewać dalej czy przerwać. Widząc, że chłopakowi nic nie jest kontynuują granie. Między koncertem właściwym, a bisami kolejna standardowa wstawka, ale właściwie jej nie słychać. Wszyscy krzyczą:
-Du bio za! Du bio za!
-Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! - Ostatnia piosenka to wszystkim znane 'Balkan funk'. Pod sceną prawdziwa ludnica. Almir i Adis przedstawiają zespół. Brano podchodzi do Almira i szepta mu coś do ucha. Chłopcy postanowiają, że w zamian za zepchnięcie wspomnianego chłopaka wezmą ludzi na scene. Adis, Almir i Brano wciągają ludzi. Już po chwili jest nas na niej ponad pięćdziesiątka. Jako ostatniego Almir przedstawia Mario:
-Sex on the phone! - krzyczy, a Mario zaczyna swoją solówkę. Po chwili dołączą się reszta zespołu i następuję prawdziwe szaleństwo. Chłopcy dają z siebie wszystko, wszyscy skaczą i krzyczą. Aż dziwne, że podłoga się nie zarywa. Po piosence kolejny raz rozlega się krzyk:
-Du bio za! Du bio za! - Brano przerywa nam mówiąc stanowczo:
-Stop! Stop! Stop! Czy jest na sali fotograf? Czy jest ktoś z aparatem? - Znajdują się dwie osoby. Zrobiona zostaję zwyczajowa fotka ze wszystkimi. Wszystkim jest mało, choć minęło już ponad 1,5h. Cała publiczność klaszcze i krzyczy:
-Dzię ku jemy! Dzię ku jemy! - Chłopcy z Dubiozy szybko podchwytują dziękuję w języku polskim i również krzyczą z nami.
Pot się ze mnie leje, nie czuję nóg. Dubioza idzie się przebrać, ja idę do vip roomu. Chwytam butelką z wodą i wypijam ją naraz. Padam zmęczona na kanapę i zapalam papierosa. Do vip roomu wbijają się różni ludzie. Czekają na chłopaków. Wszyscy podekscytowani rozmawiają z Dubiozą, proszą o autografy, mówią im jacy są niesamowici. W tym czasie ja również zbieram autografy na naszym wspólnym zdjęciu z Ostravy. Podpytuję jak im się podobało. Wszyscy mówią, że było super, ale są zmęczeni. Udaje mi się dorwać Vedrana. Podpisuje mi praktyki. Po chwili odpoczynku i spakowaniu sprzętu chłopcy jadą do hotelu. Ja z Jankiem, Michałem i jeszcze trójką osób jedziemy po nich chwilę później taksówką. Nasza szóstka, Dusan, Lada, Vedran, Almir, Dragan i Mario idziemy do pobliskiego baru jeść. Wszyscy bierzemy pomidorową, niektórzy jeszcze fajite lub hamburgery. Do picia dostajemy Perłę. Stukamy się butelkami i pijemy. Wszyscy jesteśmy zmęczeni i głodni. Na jedzenie jednak czekamy i czekamy. Wychodzimy więc z częścią zapalić. A potem kolejny raz i kolejny. Jedzenia wciąż nie ma. Jestem jedyną osobą, która rozumie wszystko i wszystkich. Co mnie bawi. Dubioza klnie po bośniacku, że musi tyle czekać. A już po chwili po angielsku mówi, że nic się nie dzieje, że nie ma problemu, że poczekają.
Podczas rozmów przy paleniu Janek stwierdza:
-Spodziewaliśmy się większej ilości osób...
-Było dobrze! Polska publiczność jest niesamowita! Ostatnio graliśmy we Francji, było sporo ludzi, ale wiesz... po prostu stali. A w Polsce... wszyscy skaczą, to widać, że czujecie tą muzykę w sercu. Bardzo nas to cieszy. - odpowiada mu Almir.
Jest strasznie zimno. Palimy jednak dzielnie to podskakując to tańcząc przed barem. Nagle Janek mnie pyta:
-Ty umiesz bośniacki?
-Da, naravno - odpowiadam. Janek patrzy na mnie pytająco, a Almir zaczyna się śmiać.
-Studira - mówi z uśmiechem.
-A co studiujesz? - dopytuje Janek.
-Filologię serbsko-chorwacką
-Nema srpsko-hrvatskog jezika sad - wtrąca się Almir.
-Znam, znam! - i zaczynam mu tłumaczyć, że ta filologia tylko tak się nazywa, a właściwie to jest serbska i chorwacka.
Po godzinie w końcu pojawia się część jedzenia. Wciąż jednak nie dostajemy zupy, która powinna być pierwszym daniem. W oczekiwaniu idziemy kolejny już raz zapalić. Pada jedno z pytań, którego nie lubię.
-Co to znaczy kokuz? - wszyscy przyglądają mi się, gdy staram się wyjaśnić kto to taki kokuz. Rozpoczyna się też rozmowa o piwie.
-Może być, ale piłem u was lepsze - oświadcza Almir. - Jest takie jak nasze bałkańskie. Nie mamy dobrych piw. Na przykład Ożujsko. Byliśmy na świetnej imprezie, ale sponsorem było Ożujsko. Fuuuj! Bawiliśmy się świetnie, ale piwo... fuuuj!
Po 1,5 h doczekujemy się zupy. Jest gorąca i pikantna. Chłopcom bardzo smakuje. Po trzeciej nad ranem Dubioza idzie do hotelu. Lada zamawia taksówkę i jedzie do swoich znajomych. Nasza pozostała szóstka wciska się do jednej taksówki. Taksówkarz rozwozi nas pokolei do różnych miejsc. Wchodzę do hostelu. Jest koło czwartej. Jestem wykończona. Nie mam siły wziąć prysznica. Przebieram się w piżamę i kładę się spać.
autor zdjęć: Kuba Wójtowicz
Dzień II
'Lotnisko, kompromitacja, ptice mlijeko i pierogi ruskie' czyli koncert w warszawskim Radiu Czwórka
Po trzech godzinach snu 'brutalnie' budzi mnie budzik. Otwieram oko i widzę, że kobiety, która spała ze mną w pokoju już nie ma. Wyciągam nogę spod kołdry, ale już po sekundzie chowam ją z powrotem. Temperatura i zmęczenie nie pozwalają mi się ruszyć. Mówię sobie, że jeszcze 10 minut. Okłamuję się, że na dworzec nie jest aż tak daleko. Z łóżka zwklekam się 20 minut później i wlokę się pod prysznic. Woda trochę mnie rozbudza. Trochę przeklinam swoje dobre serce i to, że ustąpiłam miejsce w aucie Ladzie. Mogłam spać do 9. Kończę się ogarniać i pakować. Patrzę na zegarek w telefonie i nie wierzę w to co widzę. Mam 25 min do pociągu. Z hostelu prawie wybiegam. Po drodze zauważam dworzec pks. Podbiegam do rozkładu, przypominam sobie jednak, że Janek wspominał o blokadach dróg. 15 minut do pociągu. Łapię taksówkę. Na dworzec wbiegam 5 minut przed odjazdem pociągu. Na szczęście nie ma kolejki do kasy. Wsiadam do ostatniego wagonu, znajduję pusty przedział i zajmuję miejsce. Chce mi się spać. Kładę się na czterech siedzeniach i zasypiam. Budzę się po dziesiątej. Przydałaby mi się jeszcze godzina snu, ale dojeżdżam do Warszawy. Wysiadam na dworcu centralnym i kieruję się do Mcdolnalds'a. Biorę cheesburgera i dużą kawę. Do hostelu nie mam po co iść. Recepcja otwarta była do 10 i ponownie otwarta będzie po 17. Dubioza planowo powinna właśnie wyjeżdżać z Lublina. Po zjedzeniu i kilku łykach kawy robi mi się lepiej i wracam do życia. Nie spieszę się. Ponieważ czasu mam jeszcze dość dużo postanawiam wybrać się na Krakowskie Przedmieście. W Warszawie jest cieplej niż w Lublinie, ale i tak mróz daje się we znaki. Wchodzę więc do jednego z pubów i zamawiam grzane piwo z syropem imbirowym i cynamonem. W kuflu pływają też kawałki pomarańczy. Przyjemnie rozgrzewa i bardzo mi smakuje. Piszę do Lady i pytam gdzie są. Okazuje się, że jedzie jednak sama, a chłopcy utknęli gdzieś w korku spowodowanym wypadkiem na drodzę. Rozkoszuję się więc piwem i grzeję się przy kominku. Koło 15 dzwoni do mnie Tomek, że Dubioza dotarła do radia. Idę na przystanek autobusowy. Na rozkładzie pisze, że autobus zatrzymuje się koło Polskiego Radia. Automat z biletami jest zepsuty. Olewam więc to i modlę się by nie wsiadły gdzieś kanary. Autobus jedzie i jedzie. Mijam kolejne przystanki. Czas ucieka. Okazuje się, że autobus koło radia się nie zatrzymuje. Docieram na... lotnisko. Przeklinam siebie, autobus i całą Warszawę. Taksówkarz mówi, że może mnie zabrać za trzydzieści złotych. Przeklinam też jego. Nie mam już praktycznie szans być w radiu o 15.30 na wywiad. Bezradna dzwonię do Tomka.
-Jesteś już? - pyta.
-Słuchaj... Wywiozło mnie na lotnisko...
-Co? Jak to?
Mam dojechać na Racławicką. Co nie mówi mi zbyt wiele. Na przystanku nikt nie umie mi pomóc. Radzą żeby dojechać do centrum. Chce mi się ryczeć. Czuję się beznadziejnie z tym, że tak zawaliłam. Przyjeżdża jakiś autobus. Pytam kierowcy jak dojechać na wspomnianą już ulicę. Dostaję odpowiedź, że dojadę tym autobusem. Kierowca mówi mi kiedy mam wysiąść i pokazuję ulicę. W między czasie pisze do mnie Lada z pytaniem jak się dostać do radia. Tomek przyjeżdża po mnie autem. Jest po 16. Jestem na siebie wściekła.
-Bardzo cię przepraszam, że zawaliłam - mówię Tomkowi.
-Nic się nie stało, po prostu musieliśmy nagrać wywiad po angielsku. Najważniejsze, że pomożesz o 18. - Robi mi się trochę lżej na sercu. Już na schodach słyszę rozśpiewującego się Adisa. Uśmiecha się na mój widok.
-Oooo Sara Sarita! - krzyczy Armin.
Witam się z chłopakami i siadam na obrotowym krześle. Dubioza kończy rozkładać sprzęt. Adis siada na drugim obrotowym krześle i zaczyna się kręcić.
-Ajmooo ideeemooo, ajmooo pikachuuuu - mówi piskliwym głosem. Zaczynam się śmiać jak głupia. Dobry humor chłopców z Dubiozy szybko mi się udziela. Pojawia się też Lada z bagażem. Pokazuje, że kupiła w prezencie dla swojej mamy ptasie mleczko.
-Ptice mlijeko? - pyta Brano. -Nie wiem co to. Pani w sklepie powiedziała, że jest bardzo dobre, ale nie umiała mi wytłumaczyć co to jest.
-Jak wziąć mleko z ptaka?
-Może mają takie malutkie wymiona - wtrąca się Armin.
Początkowo chcę im wytłumaczyć, ale zdaje sobie sprawę, że nie mam pojęcia jak to zrobić. Więc uśmiecham się tylko słuchając ich pomysłów. Najlepszym rozwiązaniem wydaję mi się po prostu kupić im jedno opakowanie. Około pół godziny przed koncertem zostajemy poproszeni o listę utworów. Listy takiej oczywiście nie ma. Brano spisuje utwory pytając mnie o zdanie, które utwory lepiej zagrać w Polsce. Ludzie zaczynają się schodzić, a ja zaczynam się stresować. Wchodzę na scenę i dostaje mikrofon.
-Poradzisz sobie? - kiwam głową, ale bez przekonania.
- Nie stresuj się. To tylko dwa pytania. Będzie dobrze. - Wspiera mnie Tomek.
Rozpoczyna się transmisja. Publiczność jest dla mnie niewidoczna. Kamer też właściwie nie zauważam. Pada pierwsze pytanie. Totalnie mnie zaskakuje. Zaczynam panikować. Odwracam się do Brano. Uśmiecha się do mnie. Tłumaczę i już wiem, że mój występ będzie kompromitacją. Brakuje mi słów. Na szczęście Brano mnie rozumie i wciąż wspierająco się uśmiecha. Rozumiem jego odpowiedź, ale pani producent zaczyna machać rękami i dawać znaki, że czas i że szybko. Wpadam w totalną panikę. Tłumaczę na skróty i pytam siebie w myślach czemu ja się na to zgodziłam. Z drugim pytaniem nie miałam problemu, ale że przez panikę przestałam myśleć... Nawet już nie pamiętam co powiedziałam. Pomocny był uśmiech Brana. Mimo złego początku koncert jest bardzo udany. Do studia przychodzą wszyscy pracownicy radia, włącznie z prezesami, żeby zobaczyć co się dzieje. Muzykę czują też operatorzy kamer. Jest to zdecydowanie najlepszy koncert ze wszystkich w radiu Czwórka. Z powodu czasu transmisyjnego Dubioza nie gra dwóch kawałków 'Making money' i 'Kokuz', a 'Balkan funk' w transmisji zostaje ucięte.
-Bisów nie będzie, ponieważ studio musi być zwolnione- stwierdza pani producent, a wszyscy zawiedzeni wychodzą. Dubioza przebiera się ze swoich strojów, zbiera sprzęt, Almir i Adis pozują do kilku zdjęć. Dragan pyta mnie jak było, bo nie widział koncertu. Lada żegna się. My docieramy do restauracji - Dubioza busem, ja, Tomek i Kasia (jego żona) autem. Niestety na miejscu robi się problem. Jedzenie jest przewidziane z góry, a Brano i Vedran są wegetarianami. Chłopcy klną po bośniacku. Ostatecznie kelner proponuje makaron z warzywami albo pierogi ruskie.
-Makaron albo co?
-Pierogi.
-Sara! Tłumacz! - krzyczy Vedran, a wszyscy się na mnie patrzą. Usiłuję jakoś pokrętnie wytłumaczyć co to jest. Ostatecznie wybierają makaron, a gdy kelner znika, ponownie narzekają po bośniacku.
-Zupa znowu jest gorąca jak wczoraj - zagaduje Almir, chyba zauważa moje przygnębienie. Lekko się uśmiecham.
- Co jest? - wzruszam ramionami. - Dont worry Sara! My wiemy jak jest w radiach i wiemy, że się uczysz. Dobrze znasz język, tylko ci potrzeba praktyki. Na przykład z nami. - Puszcza mi oczko i wraca do jedzenia.
Żegnamy się przed restauracją.
Chłopcy jadą do hotelu, a ja idę do hostelu.
-Jesteś już? - pyta.
-Słuchaj... Wywiozło mnie na lotnisko...
-Co? Jak to?
Mam dojechać na Racławicką. Co nie mówi mi zbyt wiele. Na przystanku nikt nie umie mi pomóc. Radzą żeby dojechać do centrum. Chce mi się ryczeć. Czuję się beznadziejnie z tym, że tak zawaliłam. Przyjeżdża jakiś autobus. Pytam kierowcy jak dojechać na wspomnianą już ulicę. Dostaję odpowiedź, że dojadę tym autobusem. Kierowca mówi mi kiedy mam wysiąść i pokazuję ulicę. W między czasie pisze do mnie Lada z pytaniem jak się dostać do radia. Tomek przyjeżdża po mnie autem. Jest po 16. Jestem na siebie wściekła.
-Bardzo cię przepraszam, że zawaliłam - mówię Tomkowi.
-Nic się nie stało, po prostu musieliśmy nagrać wywiad po angielsku. Najważniejsze, że pomożesz o 18. - Robi mi się trochę lżej na sercu. Już na schodach słyszę rozśpiewującego się Adisa. Uśmiecha się na mój widok.
-Oooo Sara Sarita! - krzyczy Armin.
Witam się z chłopakami i siadam na obrotowym krześle. Dubioza kończy rozkładać sprzęt. Adis siada na drugim obrotowym krześle i zaczyna się kręcić.
-Ajmooo ideeemooo, ajmooo pikachuuuu - mówi piskliwym głosem. Zaczynam się śmiać jak głupia. Dobry humor chłopców z Dubiozy szybko mi się udziela. Pojawia się też Lada z bagażem. Pokazuje, że kupiła w prezencie dla swojej mamy ptasie mleczko.
-Ptice mlijeko? - pyta Brano. -Nie wiem co to. Pani w sklepie powiedziała, że jest bardzo dobre, ale nie umiała mi wytłumaczyć co to jest.
-Jak wziąć mleko z ptaka?
-Może mają takie malutkie wymiona - wtrąca się Armin.
Początkowo chcę im wytłumaczyć, ale zdaje sobie sprawę, że nie mam pojęcia jak to zrobić. Więc uśmiecham się tylko słuchając ich pomysłów. Najlepszym rozwiązaniem wydaję mi się po prostu kupić im jedno opakowanie. Około pół godziny przed koncertem zostajemy poproszeni o listę utworów. Listy takiej oczywiście nie ma. Brano spisuje utwory pytając mnie o zdanie, które utwory lepiej zagrać w Polsce. Ludzie zaczynają się schodzić, a ja zaczynam się stresować. Wchodzę na scenę i dostaje mikrofon.
-Poradzisz sobie? - kiwam głową, ale bez przekonania.
- Nie stresuj się. To tylko dwa pytania. Będzie dobrze. - Wspiera mnie Tomek.
Rozpoczyna się transmisja. Publiczność jest dla mnie niewidoczna. Kamer też właściwie nie zauważam. Pada pierwsze pytanie. Totalnie mnie zaskakuje. Zaczynam panikować. Odwracam się do Brano. Uśmiecha się do mnie. Tłumaczę i już wiem, że mój występ będzie kompromitacją. Brakuje mi słów. Na szczęście Brano mnie rozumie i wciąż wspierająco się uśmiecha. Rozumiem jego odpowiedź, ale pani producent zaczyna machać rękami i dawać znaki, że czas i że szybko. Wpadam w totalną panikę. Tłumaczę na skróty i pytam siebie w myślach czemu ja się na to zgodziłam. Z drugim pytaniem nie miałam problemu, ale że przez panikę przestałam myśleć... Nawet już nie pamiętam co powiedziałam. Pomocny był uśmiech Brana. Mimo złego początku koncert jest bardzo udany. Do studia przychodzą wszyscy pracownicy radia, włącznie z prezesami, żeby zobaczyć co się dzieje. Muzykę czują też operatorzy kamer. Jest to zdecydowanie najlepszy koncert ze wszystkich w radiu Czwórka. Z powodu czasu transmisyjnego Dubioza nie gra dwóch kawałków 'Making money' i 'Kokuz', a 'Balkan funk' w transmisji zostaje ucięte.
-Bisów nie będzie, ponieważ studio musi być zwolnione- stwierdza pani producent, a wszyscy zawiedzeni wychodzą. Dubioza przebiera się ze swoich strojów, zbiera sprzęt, Almir i Adis pozują do kilku zdjęć. Dragan pyta mnie jak było, bo nie widział koncertu. Lada żegna się. My docieramy do restauracji - Dubioza busem, ja, Tomek i Kasia (jego żona) autem. Niestety na miejscu robi się problem. Jedzenie jest przewidziane z góry, a Brano i Vedran są wegetarianami. Chłopcy klną po bośniacku. Ostatecznie kelner proponuje makaron z warzywami albo pierogi ruskie.
-Makaron albo co?
-Pierogi.
-Sara! Tłumacz! - krzyczy Vedran, a wszyscy się na mnie patrzą. Usiłuję jakoś pokrętnie wytłumaczyć co to jest. Ostatecznie wybierają makaron, a gdy kelner znika, ponownie narzekają po bośniacku.
-Zupa znowu jest gorąca jak wczoraj - zagaduje Almir, chyba zauważa moje przygnębienie. Lekko się uśmiecham.
- Co jest? - wzruszam ramionami. - Dont worry Sara! My wiemy jak jest w radiach i wiemy, że się uczysz. Dobrze znasz język, tylko ci potrzeba praktyki. Na przykład z nami. - Puszcza mi oczko i wraca do jedzenia.
Żegnamy się przed restauracją.
Chłopcy jadą do hotelu, a ja idę do hostelu.
Zdjęcia: Sara Łubińska; Anna Ewa Wróblewska: Klub STODOŁA
Dzień III
'Wyrzucenie z TVP, mój 'ulubiony' pan ze Stodoły, ptice mlijeko po raz drugi oraz Mars' czyli warszawska Stodoła
Budzik dzwoni po szóstej, ale kompletnie nie mam sił wstać. Rozważam za i przeciw wyjścia z łóżka. Przez chwilę mam nawet zamiar olać telewizję i pójść dopiero do stodoły na trzynastą. Przypominam sobie jednak, że na łóżku na dole śpi psychol, który wieczorem mnie zaczepiał. Nic złego, po prostu pytał co robię w Warszawie, trochę opowiadał swoją smutną życiową historię,
a potem pytał czy dam mu swój numer. Argument uniknięcia kolejnych natrętnych pytań zwycięża.
Około siódmej zwlekam się z łóżka i idę do łazienki.
Jest potwornie zimno. Na przystanku oprócz mnie jest kilku mężczyzn. Patrzą na mnie zdziwieni. Podjeżdża tramawaj nr 17. Wsiadamy. Na ulicach pusto. Aż się zdaje, że to nie Warszawa. Wysiadam na przystanku Woronicza. Rozglądam się, ale nie widzę budynku telewizji. Zauważam jednak stację benzynową. Idę w jej kierunku żeby zapytać o drogę. Okazuje się, że jest to całkiem blisko. Podchodzę pod ogromny budynek. Obok powiewają flagi z logo kanałów TVP. Budynek robi wrażenie. Ma wymyślny kształt. Jest wpół do ósmej. Kończę więc podziwianie budynku i wyruszam znaleźć budynek F. Przechodzę koło szlabanu i pustej budki. Zaczynam się zastanawiać czy nie jestem bohaterką Silent Hill. Wszędzie pustki. Wysoki budynek na przeciwko wejścia ma nad wejściem tabliczkę A. Skręcam w lewo obok jest budynek D. Idę dalej, ale dalej nie ma już nic. Nie ogarniam rozkładu budynków, postanawiam więc po prostu zapytać. Wchodzę niepewnie do budynku D.
-Dzień dobry. Przepraszam gdzie jest budynek F?
-Po drugiej stronie budynku A.
-Dziękuję - pan portier się uśmiecha. Wygląda na sympatycznego. Grzecznie się żegnam i idę do budynku F.
Na parkingu nie ma jeszcze busa Dubiozy co trochę mnie niepokoi.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry. Słucham panią?
-Ja mam mieć przepustkę.
-Nazwisko?
-Łubińska.
-Sara, tak? - kiwam głową. - Zapraszam. Przechodzę przez bramkę.
-A gdzie to właściwie jest? - pytam rozglądając się.
-Korytarzem do końca i na lewo. Pierwsze piętro, studio 4. Studia są oznaczone.
-Dziękuję. - Mijam drzwi i wchodzę na pierwsze piętro. Widzę trzy różne korytarze. 'I gdzie teraz?' pytam siebie. Wybieram jeden z nich. I zaczynam błądzić. Czuję się jak w labiryncie. Nawet nie mam kogo zapytać. I nagle zauważam jakiegoś mężczyznę. Ruszam za nim. Po chwili docieramy do studia nr 1. Korytarz jest nieskończenie długi. Zatrzymuje się przed studiem nr 4 i momentalnie zostaje zmierzona przez wszystkich obecnych. Szybko jednak tracą mną zainteresowanie. Siadam na parapecie. 7:45. Przez pierwsze dziesięć minut wszyscy zdają się mnie nie widzieć. Przysłuchuję się rozmowie dwóch mężczyzn. Jeden opowiada o tym jak był w Ameryce, robił reportaże, ale mu za to nie płacili. Ukradł więc kamerę i powiedział, że ją zwróci jak dostanie zaległą wypłatę. Wypłatę dostał, ale dostał też wypowiedzenie. No i wrócił do Polski i pracuje za te marne grosze w polskiej telewizji. Ale przynajmniej pieniądze dostaje.
Przez chwilę zastanawiam się jaka kwota jest tą marną wypłatą. Ale słyszę inną rozmowę.
-A ten zespół to w końcu przyjedzie?
-Nie wiem, dzwonili do mnie koło szóstej, ale nie odebrałem.
-Pewnie dzwonili powiedzieć, że nie przyjadą - chyba tylko mnie nie rozbawia ten suchar, bo wszyscy się śmieją.
-A oni jak przyjdą i będą chcieli kawę to czym zapłacą?
-Nie wiem, może swoją miejscową walutą? Co tam jest w tej Chorwacji? Kuny?
-To dostaniemy kilka kun - facepalm! Ponownie poza mną wszyscy się śmieją. Spoglądam na grupę z pogardą. I już mam się odezwać, że zespół jest z Bośni i Hercegowiny, gdy nagle zauważa mnie jedna z śmiejących się pań.
-Pani do nas?
-Tak, z zespołu.
-A zespół kiedy będzie?
-Nie wiem, mogę zadzwonić.
-To niech pani dzwoni - wręcz mi rozkazuje i odwraca się na pięcie. Pytam siebie co ja robię w tym cyrku i dzwonię do Tomka. Mają opóźnienie, ale są już w drodze. Tomek mówi, że będą za 10 minut. Atmosfera robi się nerwowa. Czas mija. Zaczynają się komentarze o spóźnieniu. Mam ochotę się wtrącić, gryzę się jednak w język nie chcąc wywołać kłótni. W tym czasie na dole chłopcy mają problem. A właściwie problem ma pan portier. Bo przecież bośniackie nazwiska są takie trudne i tak ciężko je znaleźć w komputerze... O 8:20 w studio pojawiają się Tomek, Dusan i część chłopaków z Dubiozy. Pojawia się też pan producent oświadczając:
-Spóźniliście się dwadzieścia minut, mieliście być o ósmej. - Tomek próbuje wyjaśnić powód spóźnienia. Pan producent jednak nie chce słuchać. Krzyczy, że będą musieli zapłacić tłumaczowi, a wywiadu nie będzie. Jednym słowem zostajemy wyrzuceni. Jest nam strasznie głupio i nie wiemy jak to wyjaśnić Dubiozie. Przeklinamy telewizję i zaczynamy żałować, że nie poszliśmy do TVNu. Wszyscy zdenerwowani idziemy do busa. Staramy się wyjaśnić, że to jest właśnie polska telewizja i że zrobili problem z niczego. Brano twierdzi, że potraktowali ich tak ze względu na to, że są z Bośni. Siadam z przodu obok Vedrana. Wyjeżdżamy spod budynku telewizji. Odzywa się nawigacja:
-Za 500 m skrenite ljevo - uśmiecham się i dziwię się sobie, że mnie to dziwi. W końcu to całkiem normalne, że mają GPS w swoim języku. Przy zakręcie brzęczą butelki.
-Eee! Uważaj! Rakija! - dochodzi głos z tyłu. Na chwilę wszyscy zapominamy o nieprzyjemnym zdarzeniu i śmiejemy się.
W holu hotelu spotykamy się o 12:40. Chłopcy pakują sprzęt do busa, a ja palę i się im przyglądam. Almir, jak zawsze, wszystko nagrywa aparatem. Wraz z Tomkiem i Senadem jedziemy taksówką, reszta pakuje się do busa. Jedziemy do Stodoły.
Zatrzymujemy się przed plakatem.
-Występujemy pierwsi?- pyta Almir i wszyscy zaczynamy się śmiać. Dubioza na plakacie wymieniona jest jako pierwsza. Chłopcy wchodzą do środka, a ja zostaje zrobić zdjęcie plakatu i zapalić. Piszę do Ani z pytaniem czy może kupić ptasie mleczko dla chłopaków. W między czasie dostałam x smsów i telefonów z pytaniem dlaczego Dubiozy nie było w telewizji. Gdy kończę palić wchodzę do Stodoły.
-Pani to kto?-pyta mnie jakiś mężczyzna zastawiając całym sobą drzwi.
-Od zespołu.
-Chwileczkę. - Mija kilka sekund i przychodzi... mój 'ulubiony' pan ze Stodoły. Patrzy na mnie wzrokiem typu - kto śmie mi przeszkadzać? Od razu przypomina mi się jak potraktował mnie i moje kumpele około rok temu. Jak wyzywał nas od gówniar i wyrzucał na śnieg i zimno bez kurtek.
-O co chodzi?
-Pani od zespołu.
-Jakiego?
-Dubioza Kolektiv - mówię.
-Nazwisko?
-Łubińska.
-Pani poczeka. Sprawdzę. - Rzuca mi spojrzenie typu - wypier... śmieciu i odchodzi. Wraca po jakiś 3 minutach z uśmiechem od ucha do ucha. - Zapraszam. Proszę tędy. - Uśmiecham się z ironią. Prowadzi mnie na backstage i wskazuje schody. - Są na dole albo na górze na scenie. - Schodzę na dół. W pomieszczeniu jest cieplutko. Ekskluzywne, skórzane fotele i kanapy przypominają mi te z naszej uczelni z pierwszego piętra. Rzucam torebkę i kurtkę na jedno z krzeseł.
-Napij się, póki ciepłe - Brano pokazuje na stół z kawą i herbatą. Nalewam sobie kawy. Oglądam pomieszczenie. Dubioza rozkłada sprzęt i szykuje się do próby. Szybko wypijam kawę i dolewam sobie kolejną porcję. Potrzebuję kawy. Siadam na kanapie obok Vedrana. Sprawdza co tam na facebooku. Wkrótce przychodzi Almir i woła nas na próbę. Jestem z nimi na scenie. Dziwne uczucie patrzeć tak z góry na pustą halę. Jest chłodno. Ale już w momencie rozpoczęcia próby zapominamy o zimnie. Chłopcy trochę się wydurniają, grają wybrane piosenki, a ja momentalnie mam ochotę skakać i wydurniać się z nimi. Wszystko trwa trochę ponad godzinę. Z częścią chłopaków idę zapalić. Obok drzwi stoi czarnoskóry ochroniarz co wywołuje uśmiech na twarzach moich towarzyszy. Po spaleniu schodzimy na dół. Roznosi się zapach jedzenia.
-Jedz Sara, jedz! - Zachęca Mario, nalewam więc sobie talerz zupy grzybowej. Dostajemy żółte vipowskie opaski na rękę. Wszyscy z zespołu poza Vedranem i Dusanem wracają do hotelu. Ja częstuje się dalej jedzeniem, od którego stół się ugina. Opycham się sałatką grecką. Następnie wraz z Vedranem i Dusanem rozwalamy sie każde na innej kanapie. Z góry słychać próby pozostałych zespołów.
Po osiemnastej dzwoni do mnie Ania, że jest przed Stodołą. Spotykamy się 'przez płot'. Daje mi ptasie mleczko i swój aparat, z którym nie chcą jej wpuścić do środka. Umawiamy się, że widzimy się na koncercie pod sceną. Czarnoskóry ochroniarz patrzy podejrzanie co wnoszę, ale się nie odzywa. Ptasie mleczko chowam na razie do torebki.
Zespół przyjeżdża koło 19.30. Koncerty już trwają. Na stole czekają już kanapki. Almir wyciąga żubrówkę. Brak nam jednak zapity. Almir, Vedran i Adis rozkładają się z laptopami. Ja z resztą rozmawiam. Przypomina mi się o ptasim mleczku.
-To prezent dla was wszystkich - wyciągam opakowanie w kierunku chłopców. Ich oczy rozbłyskują.
-Oooo! - Krzyczy Armin.
-Ptice mlijeko! - Wtóruje mu Brano.
-Hvala Sara! Hvala puno! - Cieszę się, że są tak radośni.
-No otwieraj! - zwraca się Brano do Armina. Armin otwiera opakowanie, wszyscy patrzą niepewnie na zawartość.
-Ty pierwsza - mówi Mario, a ja zaczynam się śmiać. Sięgam do pudełka.
-Mogę drugi? - pyta Brano. Próbuje. - Eee jakie to ptice mlijeko? - Śmieję się z nich. - Ale bardzo dobre!
-Pycha! - cieszą się jak dzieci. Mario idzie do reszty chłopaków z opakowaniem.
-Spróbujcie!
-Skąd masz ptice mlijeko?- pyta Vedran.
-Dostaliśmy od Sary.
-Dzięki Sara! - Już po chwili pudełko było prawie puste. Podczas obżarstwa przychodzi Lada. Załapuje się na ostatnie. Ona również jest zachwycona. Dostajemy litr wódki i lód. Wciąż jednak nie mamy zapity. Łapię więc kelnera i proszę o soki.
-Sara jesteś naszym aniołem! - mówi Senad, gdy przychodzę z kartonami.
Koncert rozpoczyna Senk że, czyli zespół, w którym gra Tomek. Z Almirem, Adisem, Mariem i Draganem idziemy jeszcze zapalić, reszta idzie za scenę obejrzeć koncert.
-Patrzcie! - Adis wskazuje na niebo, a my patrzymy we wskazanym kierunku. - Czy to Mars?
-Gdzie? - dopytuje Dragan.
-Tam! To czerwone. - Patrzę ze zdziwieniem na Almira.
-Skąd niby Mars? - mówi cicho.
-Chyba tak. - Odpowiada Adisowi Dragan. Powstrzymuję się od śmiechu. Wszystkich rozpiera energia. Widać, że chłopcy najchętniej wskoczyli by już teraz na scene. Jakby na potwierdzenie moich przemyśleń Almir wskakuje na Maria i zaczynają się przyjacielsko szarpać. Momentalnie wybiega ochroniarz.
-Dont fight! Dont fight! - zaczynamy się śmiać.
-Nie walczymy, jesteśmy przyjaciółmi - stwierdza Almir i przytula Mario.
Idziemy za scenę. Dubiozie bardzo podoba się koncert Senk że. Almir skacze i tańczy. Reszta bardzo pozytywnie komentuje.
Mimo, że baliśmy się o frekwencję (do poniedziałku wykupionych było 65 biletów) przyszło około 500 osób. Chłopcy przebierają się w swoje stroje, Almir z Adisem chodzą w kółko i się rozśpiewują. Na chwilę przed występem idę pod scenę. Zabieram aparat Ani. Na halę wchodzę z nim bez problemu. Odnajduję Anie pod sceną. Zaczyna się koncert i prawdziwe szaleństwo. W Lublinie był ogień, ale Stodoła wręcz płonęła. Wszyscy bez wyjątku skakali. Almir zeskakiwał ze sceny, a ochroniarze jak te pieski biegali za nim. Sama nie wiem kto miał większą radochę. Czy Dubioza na scenie, czy cała publiczność. Koncert na pewno był niezapomniany.
Po koncercie wracam na backstage. Pot się ze mnie leje. Wchodzę do pomieszczenia na dole i... zastaje przebierających się chłopaków. Staje wryta, zakrywam oczy i mówię ze śmiechem:
-Nie patrzę! - po czym obracam się plecami. Wszyscy się śmieją. Gdy chłopcy są przebrani wołają mnie. Nakładają sobie jedzenie.
-Jedz Sara! - Mario wskazuje głową jedzenie. Nie mam siły jeść. - Jedz! Bo jak nie jebem ti mater! - kręcę głową ze śmiechem i nakładam sobie ogromnego kotleta, ziemniaki, pieczarki i sałatkę. Jemy. Rozmawiamy o koncercie. Nagle nie wiemy skąd wbiega jakaś podekscytowana dziewczyna.
-O my God! O my God! Nie wierzę! Możecie mi się podpisać na plakacie?- Dubioza niechętnie przerywa jedzenie. Widać, że są zmęczeni. Dziewczyna nadaje jak nakręcona. - O Boże! Jestem taka szczęśliwa! Wspaniale jest was spotkać! Jesteście niesamowici!
-Dzięki, dzięki. Ty też. - mówi Brano, spogląda na mnie i przewraca oczami. Ukrywam śmiech. Dziewczyna w końcu znika. Wejść na backstage udaje się również Ani i jej chłopakowi. Dubioza od razu ją poznaje. Rozmawiamy, śmiejemy się. Ania opowiada o jednej dziewczynie, która pod sceną strasznie wzdychała do wszystkich.
-Wiesz... groupie.
-Tylko wy jesteście moimi groupies-mówi Almir patrząc na mnie i Anie. Zaczynamy się śmiać. - Żartuję. Teraz jesteście naszą rodziną. - Przedstawiam Anie Tomkowi. Później z Anią, jej chłopakiem, Almirem i Mariem idziemy zapalić na pożegnanie.
-Słyszałam, że was wyrzucili rano z telewizji - zagaduje Ania.
-We don't need them because we are too awesome - odpowiada Almir. W między czasie przynoszą zupę.
-Sara zupa! Mniam mniam mniam - Zachęca Adis. I już wiem, że nie mogę odmówić. 'Tuczą mnie bardziej niż mama' myślę ze śmiechem. Po zjedzeniu zbieramy się. Almir podchodzi do torby, w której mają rzeczy na sprzedasz. Otwiera ją. Szuka mnie wzrokiem i przywołuje ręką. Podchodzę a on grzebie w torbie. Zerka jeszcze raz na mnie. Po czym wyciąga koszulkę w moim rozmiarze i podaje mi ją z uśmiechem. Dziękuję za prezent i od razu ją zakładam. Almir przywołuje również Anie. Pytam czy mają starsze płyty, ale niestety mają tylko najnowszą, którą już posiadam. Chłopcy zbierają sprzęt. Na koniec robimy sobie sesje zdjęciową z chłopakami. Po zapakowaniu sprzętu przychodzi pora na pożegnania. Przytulamy się z każdym. Wszyscy dziękują mi za pomoc. Ja dziękuję za trzy wspaniałe dni. Wsiadają do busa i odjeżdżają. Z Anią i jej chłopakiem machamy im na pożegnanie.
Jestem cholernie zmęczona, ale też cholernie szczęśliwa. Dni, na które tak długo czekałam minęły tak szybko... Pozostały zdjęcia, wspomnienia i czekanie na następną możliwość wyjazdu na koncert.
Na końcu chciałabym jeszcze raz podziękować Jankowi, Michałowi, Kasi, Tomkowi, Łukaszowi i Danielowi i wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że mogłam być tak blisko i praktycznie cały czas z Dubiozą! Dzięki i do zobaczenia na następnych koncertach :).
a potem pytał czy dam mu swój numer. Argument uniknięcia kolejnych natrętnych pytań zwycięża.
Około siódmej zwlekam się z łóżka i idę do łazienki.
Jest potwornie zimno. Na przystanku oprócz mnie jest kilku mężczyzn. Patrzą na mnie zdziwieni. Podjeżdża tramawaj nr 17. Wsiadamy. Na ulicach pusto. Aż się zdaje, że to nie Warszawa. Wysiadam na przystanku Woronicza. Rozglądam się, ale nie widzę budynku telewizji. Zauważam jednak stację benzynową. Idę w jej kierunku żeby zapytać o drogę. Okazuje się, że jest to całkiem blisko. Podchodzę pod ogromny budynek. Obok powiewają flagi z logo kanałów TVP. Budynek robi wrażenie. Ma wymyślny kształt. Jest wpół do ósmej. Kończę więc podziwianie budynku i wyruszam znaleźć budynek F. Przechodzę koło szlabanu i pustej budki. Zaczynam się zastanawiać czy nie jestem bohaterką Silent Hill. Wszędzie pustki. Wysoki budynek na przeciwko wejścia ma nad wejściem tabliczkę A. Skręcam w lewo obok jest budynek D. Idę dalej, ale dalej nie ma już nic. Nie ogarniam rozkładu budynków, postanawiam więc po prostu zapytać. Wchodzę niepewnie do budynku D.
-Dzień dobry. Przepraszam gdzie jest budynek F?
-Po drugiej stronie budynku A.
-Dziękuję - pan portier się uśmiecha. Wygląda na sympatycznego. Grzecznie się żegnam i idę do budynku F.
Na parkingu nie ma jeszcze busa Dubiozy co trochę mnie niepokoi.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry. Słucham panią?
-Ja mam mieć przepustkę.
-Nazwisko?
-Łubińska.
-Sara, tak? - kiwam głową. - Zapraszam. Przechodzę przez bramkę.
-A gdzie to właściwie jest? - pytam rozglądając się.
-Korytarzem do końca i na lewo. Pierwsze piętro, studio 4. Studia są oznaczone.
-Dziękuję. - Mijam drzwi i wchodzę na pierwsze piętro. Widzę trzy różne korytarze. 'I gdzie teraz?' pytam siebie. Wybieram jeden z nich. I zaczynam błądzić. Czuję się jak w labiryncie. Nawet nie mam kogo zapytać. I nagle zauważam jakiegoś mężczyznę. Ruszam za nim. Po chwili docieramy do studia nr 1. Korytarz jest nieskończenie długi. Zatrzymuje się przed studiem nr 4 i momentalnie zostaje zmierzona przez wszystkich obecnych. Szybko jednak tracą mną zainteresowanie. Siadam na parapecie. 7:45. Przez pierwsze dziesięć minut wszyscy zdają się mnie nie widzieć. Przysłuchuję się rozmowie dwóch mężczyzn. Jeden opowiada o tym jak był w Ameryce, robił reportaże, ale mu za to nie płacili. Ukradł więc kamerę i powiedział, że ją zwróci jak dostanie zaległą wypłatę. Wypłatę dostał, ale dostał też wypowiedzenie. No i wrócił do Polski i pracuje za te marne grosze w polskiej telewizji. Ale przynajmniej pieniądze dostaje.
Przez chwilę zastanawiam się jaka kwota jest tą marną wypłatą. Ale słyszę inną rozmowę.
-A ten zespół to w końcu przyjedzie?
-Nie wiem, dzwonili do mnie koło szóstej, ale nie odebrałem.
-Pewnie dzwonili powiedzieć, że nie przyjadą - chyba tylko mnie nie rozbawia ten suchar, bo wszyscy się śmieją.
-A oni jak przyjdą i będą chcieli kawę to czym zapłacą?
-Nie wiem, może swoją miejscową walutą? Co tam jest w tej Chorwacji? Kuny?
-To dostaniemy kilka kun - facepalm! Ponownie poza mną wszyscy się śmieją. Spoglądam na grupę z pogardą. I już mam się odezwać, że zespół jest z Bośni i Hercegowiny, gdy nagle zauważa mnie jedna z śmiejących się pań.
-Pani do nas?
-Tak, z zespołu.
-A zespół kiedy będzie?
-Nie wiem, mogę zadzwonić.
-To niech pani dzwoni - wręcz mi rozkazuje i odwraca się na pięcie. Pytam siebie co ja robię w tym cyrku i dzwonię do Tomka. Mają opóźnienie, ale są już w drodze. Tomek mówi, że będą za 10 minut. Atmosfera robi się nerwowa. Czas mija. Zaczynają się komentarze o spóźnieniu. Mam ochotę się wtrącić, gryzę się jednak w język nie chcąc wywołać kłótni. W tym czasie na dole chłopcy mają problem. A właściwie problem ma pan portier. Bo przecież bośniackie nazwiska są takie trudne i tak ciężko je znaleźć w komputerze... O 8:20 w studio pojawiają się Tomek, Dusan i część chłopaków z Dubiozy. Pojawia się też pan producent oświadczając:
-Spóźniliście się dwadzieścia minut, mieliście być o ósmej. - Tomek próbuje wyjaśnić powód spóźnienia. Pan producent jednak nie chce słuchać. Krzyczy, że będą musieli zapłacić tłumaczowi, a wywiadu nie będzie. Jednym słowem zostajemy wyrzuceni. Jest nam strasznie głupio i nie wiemy jak to wyjaśnić Dubiozie. Przeklinamy telewizję i zaczynamy żałować, że nie poszliśmy do TVNu. Wszyscy zdenerwowani idziemy do busa. Staramy się wyjaśnić, że to jest właśnie polska telewizja i że zrobili problem z niczego. Brano twierdzi, że potraktowali ich tak ze względu na to, że są z Bośni. Siadam z przodu obok Vedrana. Wyjeżdżamy spod budynku telewizji. Odzywa się nawigacja:
-Za 500 m skrenite ljevo - uśmiecham się i dziwię się sobie, że mnie to dziwi. W końcu to całkiem normalne, że mają GPS w swoim języku. Przy zakręcie brzęczą butelki.
-Eee! Uważaj! Rakija! - dochodzi głos z tyłu. Na chwilę wszyscy zapominamy o nieprzyjemnym zdarzeniu i śmiejemy się.
W holu hotelu spotykamy się o 12:40. Chłopcy pakują sprzęt do busa, a ja palę i się im przyglądam. Almir, jak zawsze, wszystko nagrywa aparatem. Wraz z Tomkiem i Senadem jedziemy taksówką, reszta pakuje się do busa. Jedziemy do Stodoły.
Zatrzymujemy się przed plakatem.
-Występujemy pierwsi?- pyta Almir i wszyscy zaczynamy się śmiać. Dubioza na plakacie wymieniona jest jako pierwsza. Chłopcy wchodzą do środka, a ja zostaje zrobić zdjęcie plakatu i zapalić. Piszę do Ani z pytaniem czy może kupić ptasie mleczko dla chłopaków. W między czasie dostałam x smsów i telefonów z pytaniem dlaczego Dubiozy nie było w telewizji. Gdy kończę palić wchodzę do Stodoły.
-Pani to kto?-pyta mnie jakiś mężczyzna zastawiając całym sobą drzwi.
-Od zespołu.
-Chwileczkę. - Mija kilka sekund i przychodzi... mój 'ulubiony' pan ze Stodoły. Patrzy na mnie wzrokiem typu - kto śmie mi przeszkadzać? Od razu przypomina mi się jak potraktował mnie i moje kumpele około rok temu. Jak wyzywał nas od gówniar i wyrzucał na śnieg i zimno bez kurtek.
-O co chodzi?
-Pani od zespołu.
-Jakiego?
-Dubioza Kolektiv - mówię.
-Nazwisko?
-Łubińska.
-Pani poczeka. Sprawdzę. - Rzuca mi spojrzenie typu - wypier... śmieciu i odchodzi. Wraca po jakiś 3 minutach z uśmiechem od ucha do ucha. - Zapraszam. Proszę tędy. - Uśmiecham się z ironią. Prowadzi mnie na backstage i wskazuje schody. - Są na dole albo na górze na scenie. - Schodzę na dół. W pomieszczeniu jest cieplutko. Ekskluzywne, skórzane fotele i kanapy przypominają mi te z naszej uczelni z pierwszego piętra. Rzucam torebkę i kurtkę na jedno z krzeseł.
-Napij się, póki ciepłe - Brano pokazuje na stół z kawą i herbatą. Nalewam sobie kawy. Oglądam pomieszczenie. Dubioza rozkłada sprzęt i szykuje się do próby. Szybko wypijam kawę i dolewam sobie kolejną porcję. Potrzebuję kawy. Siadam na kanapie obok Vedrana. Sprawdza co tam na facebooku. Wkrótce przychodzi Almir i woła nas na próbę. Jestem z nimi na scenie. Dziwne uczucie patrzeć tak z góry na pustą halę. Jest chłodno. Ale już w momencie rozpoczęcia próby zapominamy o zimnie. Chłopcy trochę się wydurniają, grają wybrane piosenki, a ja momentalnie mam ochotę skakać i wydurniać się z nimi. Wszystko trwa trochę ponad godzinę. Z częścią chłopaków idę zapalić. Obok drzwi stoi czarnoskóry ochroniarz co wywołuje uśmiech na twarzach moich towarzyszy. Po spaleniu schodzimy na dół. Roznosi się zapach jedzenia.
-Jedz Sara, jedz! - Zachęca Mario, nalewam więc sobie talerz zupy grzybowej. Dostajemy żółte vipowskie opaski na rękę. Wszyscy z zespołu poza Vedranem i Dusanem wracają do hotelu. Ja częstuje się dalej jedzeniem, od którego stół się ugina. Opycham się sałatką grecką. Następnie wraz z Vedranem i Dusanem rozwalamy sie każde na innej kanapie. Z góry słychać próby pozostałych zespołów.
Po osiemnastej dzwoni do mnie Ania, że jest przed Stodołą. Spotykamy się 'przez płot'. Daje mi ptasie mleczko i swój aparat, z którym nie chcą jej wpuścić do środka. Umawiamy się, że widzimy się na koncercie pod sceną. Czarnoskóry ochroniarz patrzy podejrzanie co wnoszę, ale się nie odzywa. Ptasie mleczko chowam na razie do torebki.
Zespół przyjeżdża koło 19.30. Koncerty już trwają. Na stole czekają już kanapki. Almir wyciąga żubrówkę. Brak nam jednak zapity. Almir, Vedran i Adis rozkładają się z laptopami. Ja z resztą rozmawiam. Przypomina mi się o ptasim mleczku.
-To prezent dla was wszystkich - wyciągam opakowanie w kierunku chłopców. Ich oczy rozbłyskują.
-Oooo! - Krzyczy Armin.
-Ptice mlijeko! - Wtóruje mu Brano.
-Hvala Sara! Hvala puno! - Cieszę się, że są tak radośni.
-No otwieraj! - zwraca się Brano do Armina. Armin otwiera opakowanie, wszyscy patrzą niepewnie na zawartość.
-Ty pierwsza - mówi Mario, a ja zaczynam się śmiać. Sięgam do pudełka.
-Mogę drugi? - pyta Brano. Próbuje. - Eee jakie to ptice mlijeko? - Śmieję się z nich. - Ale bardzo dobre!
-Pycha! - cieszą się jak dzieci. Mario idzie do reszty chłopaków z opakowaniem.
-Spróbujcie!
-Skąd masz ptice mlijeko?- pyta Vedran.
-Dostaliśmy od Sary.
-Dzięki Sara! - Już po chwili pudełko było prawie puste. Podczas obżarstwa przychodzi Lada. Załapuje się na ostatnie. Ona również jest zachwycona. Dostajemy litr wódki i lód. Wciąż jednak nie mamy zapity. Łapię więc kelnera i proszę o soki.
-Sara jesteś naszym aniołem! - mówi Senad, gdy przychodzę z kartonami.
Koncert rozpoczyna Senk że, czyli zespół, w którym gra Tomek. Z Almirem, Adisem, Mariem i Draganem idziemy jeszcze zapalić, reszta idzie za scenę obejrzeć koncert.
-Patrzcie! - Adis wskazuje na niebo, a my patrzymy we wskazanym kierunku. - Czy to Mars?
-Gdzie? - dopytuje Dragan.
-Tam! To czerwone. - Patrzę ze zdziwieniem na Almira.
-Skąd niby Mars? - mówi cicho.
-Chyba tak. - Odpowiada Adisowi Dragan. Powstrzymuję się od śmiechu. Wszystkich rozpiera energia. Widać, że chłopcy najchętniej wskoczyli by już teraz na scene. Jakby na potwierdzenie moich przemyśleń Almir wskakuje na Maria i zaczynają się przyjacielsko szarpać. Momentalnie wybiega ochroniarz.
-Dont fight! Dont fight! - zaczynamy się śmiać.
-Nie walczymy, jesteśmy przyjaciółmi - stwierdza Almir i przytula Mario.
Idziemy za scenę. Dubiozie bardzo podoba się koncert Senk że. Almir skacze i tańczy. Reszta bardzo pozytywnie komentuje.
Mimo, że baliśmy się o frekwencję (do poniedziałku wykupionych było 65 biletów) przyszło około 500 osób. Chłopcy przebierają się w swoje stroje, Almir z Adisem chodzą w kółko i się rozśpiewują. Na chwilę przed występem idę pod scenę. Zabieram aparat Ani. Na halę wchodzę z nim bez problemu. Odnajduję Anie pod sceną. Zaczyna się koncert i prawdziwe szaleństwo. W Lublinie był ogień, ale Stodoła wręcz płonęła. Wszyscy bez wyjątku skakali. Almir zeskakiwał ze sceny, a ochroniarze jak te pieski biegali za nim. Sama nie wiem kto miał większą radochę. Czy Dubioza na scenie, czy cała publiczność. Koncert na pewno był niezapomniany.
Po koncercie wracam na backstage. Pot się ze mnie leje. Wchodzę do pomieszczenia na dole i... zastaje przebierających się chłopaków. Staje wryta, zakrywam oczy i mówię ze śmiechem:
-Nie patrzę! - po czym obracam się plecami. Wszyscy się śmieją. Gdy chłopcy są przebrani wołają mnie. Nakładają sobie jedzenie.
-Jedz Sara! - Mario wskazuje głową jedzenie. Nie mam siły jeść. - Jedz! Bo jak nie jebem ti mater! - kręcę głową ze śmiechem i nakładam sobie ogromnego kotleta, ziemniaki, pieczarki i sałatkę. Jemy. Rozmawiamy o koncercie. Nagle nie wiemy skąd wbiega jakaś podekscytowana dziewczyna.
-O my God! O my God! Nie wierzę! Możecie mi się podpisać na plakacie?- Dubioza niechętnie przerywa jedzenie. Widać, że są zmęczeni. Dziewczyna nadaje jak nakręcona. - O Boże! Jestem taka szczęśliwa! Wspaniale jest was spotkać! Jesteście niesamowici!
-Dzięki, dzięki. Ty też. - mówi Brano, spogląda na mnie i przewraca oczami. Ukrywam śmiech. Dziewczyna w końcu znika. Wejść na backstage udaje się również Ani i jej chłopakowi. Dubioza od razu ją poznaje. Rozmawiamy, śmiejemy się. Ania opowiada o jednej dziewczynie, która pod sceną strasznie wzdychała do wszystkich.
-Wiesz... groupie.
-Tylko wy jesteście moimi groupies-mówi Almir patrząc na mnie i Anie. Zaczynamy się śmiać. - Żartuję. Teraz jesteście naszą rodziną. - Przedstawiam Anie Tomkowi. Później z Anią, jej chłopakiem, Almirem i Mariem idziemy zapalić na pożegnanie.
-Słyszałam, że was wyrzucili rano z telewizji - zagaduje Ania.
-We don't need them because we are too awesome - odpowiada Almir. W między czasie przynoszą zupę.
-Sara zupa! Mniam mniam mniam - Zachęca Adis. I już wiem, że nie mogę odmówić. 'Tuczą mnie bardziej niż mama' myślę ze śmiechem. Po zjedzeniu zbieramy się. Almir podchodzi do torby, w której mają rzeczy na sprzedasz. Otwiera ją. Szuka mnie wzrokiem i przywołuje ręką. Podchodzę a on grzebie w torbie. Zerka jeszcze raz na mnie. Po czym wyciąga koszulkę w moim rozmiarze i podaje mi ją z uśmiechem. Dziękuję za prezent i od razu ją zakładam. Almir przywołuje również Anie. Pytam czy mają starsze płyty, ale niestety mają tylko najnowszą, którą już posiadam. Chłopcy zbierają sprzęt. Na koniec robimy sobie sesje zdjęciową z chłopakami. Po zapakowaniu sprzętu przychodzi pora na pożegnania. Przytulamy się z każdym. Wszyscy dziękują mi za pomoc. Ja dziękuję za trzy wspaniałe dni. Wsiadają do busa i odjeżdżają. Z Anią i jej chłopakiem machamy im na pożegnanie.
Jestem cholernie zmęczona, ale też cholernie szczęśliwa. Dni, na które tak długo czekałam minęły tak szybko... Pozostały zdjęcia, wspomnienia i czekanie na następną możliwość wyjazdu na koncert.
Na końcu chciałabym jeszcze raz podziękować Jankowi, Michałowi, Kasi, Tomkowi, Łukaszowi i Danielowi i wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że mogłam być tak blisko i praktycznie cały czas z Dubiozą! Dzięki i do zobaczenia na następnych koncertach :).